Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Początki "Solidarności" w Wieluniu. Wywiad z Jerzym Telukiem i Wiesławem Dworakiem ARCHIWA

Zbigniew Rybczyński
Zbigniew Rybczyński
Zbigniew Rybczyński
- Nie byliśmy agresywni politycznie, walczyliśmy o lepsze życie - mówią w wywiadzie dla "Naszego Tygodnika" Wiesław Dworak i Jerzy Teluk, wieluńscy działacze NSZZ "Solidarność" w latach 80-tych.

W kwietniu 1981 roku w NSZZ "Solidarność" Ziemia Wieluńska było zrzeszonych ponad 11,2 tys. osób. Najwięcej w ZUGiL-u - prawie 2,5 tys. Szpital miał 860 członków, PKS - 820, Techma - 680, Wieluńskie Przedsiębiorstwo Budowlane - 650, Spółdzielnia Odzieżowa "Wespo" - 420, WSS "Społem" - 420.

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. do aresztu trafiły następujące osoby z Wielunia: Maciej Frątczyk, Janusz Pastewski, Stanisław Pietrzak, Jan Żóraw (wszyscy ZUGiL), Jadwiga Płuska (WPB), Irena Pasak (Przedsiębiorstwo Komunalne). Spoza Wielunia internowano: Bronisława Czarnucha z Łaszewa, Jarosława Dybkę ze Skomlina oraz Stanisława Strózika z Mokrska. Dwa tygodnie później zatrzymano Jerzego Teluka.

O początkach wieluńskiej "Solidarności" rozmawiamy z Jerzym Telukiem i Wiesławem Dworakiem, którzy jako pracownicy ZUGiL-u byli przewodniczącymi struktur związku - odpowiednio w regionie sieradzkim i podregionie wieluńskim.

Zacznijmy od początku, czyli od tego, jak powstawały struktury NSSZ "Solidarność" w Waszym zakładzie pracy - ZUGiL-u?

Wiesław Dworak: - We wrześniu 1980 roku poszliśmy do dyrektora, świętej pamięci Stasia Poznerowicza. Było nas siedmiu. Poinformowaliśmy, że powstał komitet założycielski. Podaliśmy wykaz jego członków i przedstawiliśmy, jakie działania będą podejmowane.

I jak zareagował dyrektor?

W.D.: - Wiadomo, że po Porozumieniach Sierpniowych klimat był taki, że idzie "wiosna" i że również w naszym zakładzie sytuacja musi się zmienić. Dyrektor nie był więc zaskoczony czy zdziwiony, nawet pozytywnie zareagował. W sumie w ZUGiL-u do związku zapisało się wtedy niecałe 2,5 tysiąca osób. Komitet zarejestrowaliśmy we Wrocławiu, bo Łódź wtedy jeszcze raczkowała. W styczniu 1981 roku wybraliśmy legalne władze i tym samym powstała Komisja Zakładowa NSZZ "Solidarność", składająca się wtedy z 61 osób.

W tym samym czasie powstawały też struktury związkowe w innych wieluńskich zakładach.

W.D.: Jeszcze przed zawiązaniem komisji zakładowej w ZUGiL-u, spotykaliśmy się z kolegami z wielu innych zakładów pracy w celu skoordynowania działań. Bo każdy formułował swoje postulaty do władz . 6 grudnia 1980 r. powołaliśmy Komitet Koordynacyjny NSZZ "Solidarność" Ziemi Wieluńskiej. Uchwała w tej sprawie, zarejestrowana w Urzędzie Miejskim, jest jednym z wielu dokumentów z tego okresu, które udało mi się zachować. Do porozumienia przystąpiły 22 zakłady pracy. Powstało siedmioosobowe prezydium, którego zostałem przewodniczącym.

Jerzy Teluk: - Zasłużenie, bo Wiesiek prężnie działał od samego początku tworzenia się struktur związkowych. Nie bez znaczenia był również jego bezkonfliktowy charakter.

W.D.: - Wśród działaczy były różne charaktery i motywacje, więc trzeba to było wszystko jakoś pragmatycznie pogodzić. W komitecie koordynacyjnym podzieliliśmy się pracą, powołując dziewięć komisji, które zajmowały się wszystkimi sferami życia społecznego i gospodarczego w całym regionie. Zbieraliśmy postulaty, wnioski, opinie z zakładów pracy, ale i od społeczeństwa, które potem były "obrabiane" i przedstawiane do władz miejskich czy wojewódzkich. No i oczywiście okresowo rozliczane. Niektóre nasze postulaty opierały się nawet o plany centralne, jak budowa mleczarni.

Wiosną 1981 r. nastąpiły dalsze zmiany organizacyjne, wybrano władze regionu i podregionu. Zostaliście Panowie przewodniczącymi obu zarządów.

W.D.: - Zarówno działalność w regionie, jak i podregionie była dosyć prężna, przy czym powiedziałbym, że nie była ona nastawiona agresywnie politycznie. Owszem, były osoby, które z uwagi na swój charakter niejednokrotnie wchodziły w konflikty z osobami publicznymi, szczególnie na kierowniczych stanowiskach - czy to w PZPR, czy we władzach wojewódzkich lub miejskich. Ale generalnie jako związek staraliśmy się rozwiązywać problemy społeczno-gospodarcze. Oczywiście polityka przewijała się równolegle, bo wiadomo, jakie były nastroje w kraju. Trzeba jednak mieć na uwadze, że nasz ośrodek, z uwagi na charakter rolniczo-przemysłowy, nie był jakąś prężną siłą, żeby się wykazywać na tym polu.

J.T.: - Nasz związek nie był radykalny, poza wybranymi jednostkami. Chodziło o to, żeby załatwiać konkretne sprawy.

A udawało się załatwić?

W.D.: Wiele spraw było załatwianych w czasie, gdy powstawały określone trudności. Postulaty długo można by wymieniać. Wnioski, które formułowały załogi, często przeradzały się w szersze postulaty, których celem była poprawa warunków życia mieszkańców. Tak naprawdę byliśmy wtedy nie tyle ruchem związkowym, co społecznym. To wówczas rodziły się tak potrzebne inicjatywy, jak choćby zbilansowanie wody w mieście. Były postulaty dotyczące sygnalizacji świetlnych na skrzyżowaniach i stacji transmisyjnej do odbioru drugiego programu telewizji. Osobiście je projektowałem. Udało się rozwiązać problem odprowadzania ścieków ze szpitala. Kolejna sprawa to komunikacji miejskiej. Do zakładów na ulicy Fabrycznej i do szpitala nie miał kto dowozić ludzi, bo PKS jeździł tylko głównymi trasami. Pierwszy nasz wniosek był taki, żeby przewoźnik skierował kursy m.in. w ten rejon, a potem postulowaliśmy stworzenie komunikacji miejskiej. Kaplica na cmentarzu, przedszkole, specjalistyczne przychodnie lekarskie - o to wszystko zabiegaliśmy. Oczywiście nie wszystko dawało się załatwić od ręki. Niektóre sprawy wymagały bowiem wprowadzenia do planów długoletnich.

J.T.: W Wieluniu był dobry układ, chociaż w niektórych zakładach kierownictwo było nastawione w kontrze do związków. Z moich doświadczeń wynika, że nawet w tutejszym komitecie partyjnym byli ludzie, którzy przynajmniej nie przeszkadzali, jak gdzie indziej. Bo już w Sieradzu nierzadko wpuszczali nas w maliny. Gdzie mogli, to przeszkadzali.

A jak się Pan odnajdywał w prezydium regionu? Koledzy z większych miast nie traktowali Pana z góry?

J.T.: A gdzie tam. Jako że podregion wieluński prężnie działał, to oni w niektórych sprawach wręcz wzorowali się na nas.

A co przesądziło o powierzeniu Panu funkcji przewodniczącego zarządu regionu sieradzkiego?

J.T.: Pomiędzy Sieradzem a Zduńską Wolą były niesnaski i ja tam jeździłem, żeby to wszystko jakoś posklejać do kupy. Rozmawiałem z jedną i drugą stroną, okazałem się dobrym mediatorem i to chyba m.in. dzięki temu wybrano mnie na przewodniczącego. Oni zdawali sobie sprawę, że jak chce się zrobić coś konstruktywnego, to trzeba na tym stanowisku osoby neutralnej.

Gdy 13 grudnia 1981 r. ogłoszono stan wojenny, wieluńscy działacze również odczuli represje.

J.T.: Mnie akurat "zwinęli" jako ostatniego. W grudniu 1981 roku uczestniczyłem w Komisji Krajowej Solidarności w Gdańsku. Nocowałem w hotelu w Sopocie. Gdy szedłem do swojego pokoju, spotkałem pewnego redaktora, który już spakowany wybierał się do Warszawy. Postanowiłem przenieść się do jego pokoju, tyle że on zabrał oba klucze i zostawił je na recepcji. I to mnie wtedy uratowało przed aresztowaniem. Wyglądało to bowiem tak, jakby pokój, w którym przebywałem, był wolny. Po opuszczeniu hotelu, kilka dni przechowałem się u znajomych, których pamiętałem z wczasów w Sopocie. Złapali mnie, gdy już wróciłem do Wielunia. Najpierw trafiłem na "dołek" w budynku, w którym dzisiaj jest starostwo, potem do Sieradza, a stamtąd zawieźli nas do Łowicza.

W.D.: Trzeba zaznaczyć, że wśród internowanych byli nie tylko ludzie na wysokich stanowiskach w Solidarności, ale też osoby, które po prostu zaszły za skórę czołowym kacykom. Weźmy taki ZUGiL. Przecież Maciek Frątczyk czy Janek Żóraw nie byli żadnymi "szychami". Czasami wystarczyło powiedzieć kilka słów za dużo, żeby potem trafić na listę. Ja musiałem oddać klucze do naszego pomieszczenia, które mieliśmy przy ulicy Wojska Polskiego. Pozamykali wszystko i tak się skończyło. Miałem też przeszukanie w domu. Chodzili po pokojach, sprawdzali, czy nie mam pochowanych materiałów propagandowych.

Co robiliście po stanie wojennym?

W.D.: Ja się całkowicie wyłączyłem z działalności związkowej, która siłą rzeczy przeradzała się w polityczną. A mnie nigdy do polityki nie ciągnęło. Uznałem, że skupię się na działalności społecznej, m.in. w Stowarzyszeniu Elektryków Polskich. A już po 1989 roku włączyłem się również w działalność sportową. Zostałem wiceprezesem WKS-u, a później przez kilka kadencji byłem prezesem i członkiem zarządu klubu.

J.T.: Mnie po stanie wojennym zwolnili dyscyplinarnie z pracy, co miało związek z moim ukrywaniem się. Jak wyszedłem z internowania, to nie miałem już gdzie wracać. Później miałem duże problemy ze znalezieniem pracy. W końcu udało mi się otworzyć własny warsztat przy Wojska Polskiego. Wówczas połknąłem bakcyla pracy na własny rachunek i tak mi już zostało

Rozmawiał: Zbigniew Rybczyński

Początki "Solidarności" w Wieluniu. Wywiad z Jerzym Telukiem...

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielun.naszemiasto.pl Nasze Miasto