- Nowa stawka jest po prostu nie do przyjęcia. Teraz większość z nas płaci za swoje stoisko 7 zł. Po zmianie ma to być aż 36 zł. Jeśli naprawdę przyjdzie nam tyle zapłacić - nie zarobimy. Przecież większość warzyw czy owoców sprzedajemy za złotówkę, a klientów odebrały nam już wyrastające jak grzyby po deszczu markety - pomstują handlarze.
- Dziwimy się, że w dobie takiego kryzysu gospodarczego władze miasta chcą się zgodzić na proponowane podwyżki cen. Powinni iść nam na rękę i cieszyć się, że są miejsca pracy. Przecież wśród nas jest dużo osób, które utrzymują się tylko z rolnictwa. Zajmują się produkcją w domach, więc jeśli przyjdzie im zwinąć interes, to będzie to tragedia dla blisko 300 osób - dodają.
Jedna z sprzedających pań z nerwów zaczyna liczyć swój dzienny utarg.
- Dzisiaj sprzedałam tylko dwa kalafiory, seler, cztery pęczki kopru i jeden pietruszki. Zarobiłam tylko 12 złotych, a w pracy jestem już od pięciu godzin. Przez następną godzinę może jakimś cudem dobiję do 20 zł - załamuje ręce.
Jej sąsiadka zarobiła trochę więcej, bo 80 złotych, ale to dzięki temu, że sprzedaje nie tylko warzywa i owoce, ale i jajka: - Jaja się sprzedają, ale tą samą skrzynkę jabłek przywożę niestety już po raz trzeci.
Handlarzy przerażają nie tylko podwyżki cen, ale i zmiana stoisk. To ich zdaniem całkowicie ich dobije. Dlaczego?
- Bo większość osób, które kupują od nas warzywa, to głównie starsze osoby. Nie będą przecież dźwigać ciężkich siatek z końca targu, a inni nosić worków z ziemniakami na oddalony parking. Teraz na chwilę zatrzymują się u nas autem i pomagamy im przerzucić worek do bagażnika - dodają handlujący.
Obawy kupców podzielają ich klienci.
- Kupuję na targu warzywa i owoce, bo wiem, że są świeże. Szkoda mi handlujących, bo przecież ci ludzie, żeby dojechać na targ na godzinę szóstą muszą wstać o 4, żeby załadować i rozładować towar. Muszą się naprawdę napracować, żeby zarobić na chleb. Nie odbierajmy im tego, na co tak ciężko pracują od kilkudziesięciu lat - apeluje Czesława Grela, mieszkanka Wielunia.
Zrozpaczeni handlarze postanowili nie czekać do stycznia, aż wejdą zmiany i nic nie da się już zrobić. Wzięli sprawy w swoje ręce. We wtorek zaprosili na targ burmistrza Janusza Antczaka i Jacka Raszewskiego, kierownika WOSiR, który administruje targowiskiem. Wypomnieli władzom, że stracili już wielu klientów przez to, że w mieście powstają nowe markety. A ponieważ nie chcą stracić pracy, żądali przede wszystkim zmniejszenia opłat. Zgadzają się jedynie na 50 lub 60 groszy za metr kwadratowy od stoiska. Burmistrz obiecał wypracowanie wspólnego stanowiska. Dlatego na dziś w tej sprawie w ratuszu zaplanowano spotkanie z pięcioma przedstawicielami handlarzy. We wtorek pozostali zapoznają się z ustaleniami. Także we wtorek decyzję o stawkach podejmą radni.
Burmistrz przypomina jednocześnie, że zmiana rozstawienia stoisk wiąże się z modernizacją targowiska, która kosztowała ponad milion złotych.
- Była robiona po to, aby było tu bezpieczniej, a ludzie mieli wygodę robienia zakupów. Z powodu dużego ruchu na Broniewskiego trzeba uważać, aby nie wpaść pod samochód. W nowej części nie będą jeździć samochody, co pozwoli na skupieniu się na zakupach. Rozumiem, że wszyscy przyzwyczaili się do tych miejsc i ich zmiana nie jest mile widziana, choć były informacje, że to wcześniej czy później nastąpi. Przecież nie po to wykostkowaliśmy część targowiska, aby była niezasiedlona - wyjaśnia burmistrz.
9 ulubionych miejsc kleszczy w ciele
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?