Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Andrzej Zmyślony, trener wieluńskiego klubu taekwondo, sięgnął po złoto w Korei[FOTO]

Przemysław Chrzanowski
Rozmawiamy z Andrzejem Zmyślonym, trenerem wieluńskiego klubu taekwondo, który sięgnął po złoto w Korei.

Jak to się stało, że zdecydował się pan wziąć udział w mistrzostwach Korei w taekwondo.?

- Tam się w zasadzie nie jeździ na turnieje, bo uchodzą za brutalne i niezwykle ciężkie. To wynika z ich sposobu trenowania i podejścia do taekwondo, które uznawane jest niemal za religię. Cykl szkoleniowy jest zupełnie inny niż u nas, a wymagania niewspółmiernie wyższe . Miejscowi uczniowie mają ten sport we krwi, ponieważ stanowi on element całościowego kształcenia. Wysoki poziom przekłada się potem na zawodniczą rywalizację. Moja obecność na turnieju była niczym wizyta w paszczy lwa.

Nie był to jednak przypadek, w koreańskim turnieju miał pan wystąpić wraz z innymi zawodnikami z Polski.

- Były takie plany, a narodziły się pod czas naszej ostatniej wizyty w Korei. Jednak kiedy trzeba było podjąć ostateczną decyzję o udziale w imprezie, praktycznie zostałem z tym sam. Nie rzucam słów na wiatr, dlatego uznałem, że warto wszystko przezwyciężyć i udać się w miejsce, gdzie dyscyplina, której poświęciłem swoje życie ma pierwotne korzenie. Muszę powiedzieć, że wiele mnie to kosztowało, ponieważ od dziesięciu lat nie byłem aktywny zawodniczo. Był to okres, kiedy całą swoją energię zacząłem wkładać w rozwój sieci szkół taekwondo, odsuwając rozwój swojej kariery na plan dalszy. Przez ostatnie kilka miesięcy musiałem zatem popracować nad formą, by osiągnąć poziom z czasów, kiedy w Polsce wygrywałem dosłownie wszystko.

Jak wyglądało pańskie życie w trakcie przygotowań do mistrzostw?

- Dzisiaj mogę powiedzieć, że był to bardzo trudny czas. Przez trzy miesiące realizowałem specjalny plan treningowy, w którym położyłem nacisk nie tylko na samo taekwondo, ale i przygotowanie siłowe oraz sparingi. W tych ostatnich bardzo i pomógł mi Łukasz Jarosz, mistrz świata w kicboxingu. To duży chłop, z którym można sobie pozwolić na mocne wejścia. Na sparingi rezerwowałem sobie weekendy, kolejne cztery dni poświęcałem treningom w siłowni oraz na macie, ćwicząc wspólnie z moimi najstarszymi, doświadczonymi zawodnikami. Odpoczywałem jedynie w środy. Przygotowaniom tym towarzyszyła niezwykle restrykcyjna dieta pudełkowa.

Po przygotowaniach przyszedł wreszcie czas na konfrontację z najlepszymi zawodnikami nie tylko z Korei, ale i innych części świata.

- Najtrudniejszymi przeciwnikami okazali się… Rosjanie. To zawodnicy o fizyczności rosłych niedźwiedzi, siejący postrach na matach. Uczestnicy turnieju z innych europejskich krajów odpadli w początkowych fazach turnieju. Podobnie stało się z gospodarzami , którzy także nie oparli się zawodnikom zza naszej wschodniej granicy. Zresztą Koreańczycy bardzo rzadko walczą w wadze ciężkiej, ich uwarunkowania genetyczne na to nie pozwalają. Kiedy rozgrywki doszły do strefy medalowej okazało się, że w turnieju zostało czterech Rosjan i ja. Z tej konfrontacji wyszedłem z dwoma złotymi medalami, jednym srebrnym i prestiżowym tytułem „Najlepszy senior”.

Wybierając grupę seniorów nie poszedł pan łatwiejszą ścieżką. Biorąc pod uwagę pański wiek, korzystniejsza byłaby rywalizacja w „mastersach”, gdzie startują zawodnicy po 36 roku życia.

- Nieskromnie przyznam, że w tej grupie sięgnąłbym zapewne po wszystkie złote medale. Świadomie jednak wybrałem trudniejszy wariant i zdecydowałem się walczyć z zawodnikami w przedziale wiekowym od 19 do 35 lat. To ludzie z ogromnym potencjałem, silą, szybkością i niesamowitą determinacją. Wiedziałem, że sukces odniesiony w takim gronie smakował będzie najbardziej. Po drugie miałem świadomość, że zwyciężając wśród seniorów będę mógł liczyć na uznanie w środowisku ludzi związanych z tą dyscypliną.

Pańskie sukcesy na koreańskich matach ważne są zapewne także dla dzieciaków trenujących taekwondo. Czy walcząc o medale myślał pan o swoich podopiecznych?

- Udział w tej imprezie był dla mnie istotny także ze względu na nich. Chciałem pokazać, że nie tylko wymagam, ale też daję coś od siebie. Uważam, że dobry trener powinien stawiać sobie wyzwania i budować autorytet. To ważne nie tylko dla dzieciaków, ale także ich rodziców, którzy decydują się, by przyprowadzić swe pociechy na zajęcia do jednej z moich szkółek.

Rozmawiał: Przemysław Chrzanowski
Fot: Archiwum prywatne

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielun.naszemiasto.pl Nasze Miasto