Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niepełnosprawna Gosia z Wielunia zaczyna żyć...

Redakcja
Od kilku tygodni niepełnosprawną Gosią z Wielunia opiekuje się Bronisława Kacała, która nie pierwszy raz zaangażowała się w pomoc osobom pokrzywdzonym przez los
Od kilku tygodni niepełnosprawną Gosią z Wielunia opiekuje się Bronisława Kacała, która nie pierwszy raz zaangażowała się w pomoc osobom pokrzywdzonym przez los Zbyszek Rybczyński
Zaniedbana, nie rozumiejąca podstawowych życiowych funkcji, niepiśmienna, prawdopodobnie bita i głodzona. Dlaczego nikt przez lata nie zauważył dramatu niepełnosprawnej Gosi z Wielunia?

Gosia jest pod opieką Bronisławy Kacały, wielunianki znanej z pomagania ludziom w potrzebie. Uczy się pisać, korzystać z toalety, zaczęła wychodzić na podwórze, dzięki czemu niektórzy sąsiedzi dowiedzieli się o jej istnieniu. Odwiedza też lekarzy - wcześniejsza wizyta miała miejsce cztery lata temu. Jest niepełnosprawna, ale to nie może usprawiedliwiać jej stanu. Pani Bronia już wcześniej próbowała zainteresować sprawą władze i rozmaite instytucje. Wizyty pracowników opieki społecznej i policjantów w domu rodziny K., owszem, były, ale najwyraźniej nikt nie dostrzegł powagi problemu. Prokuratura sprawdza, czy traktowanie Gosi nosiło znamiona psychicznego i fizycznego znęcania się.

Mimo niepełnosprawności, Gosia zdaje się rozumieć, co się wokół niej dzieje. Nie jest ubezwłasnowolniona. Pytana, czy chce wracać do rodzinnego domu, od razu zaprzecza. Mówi, że chce być z "babcią" i pokazuje na panią Bronisławę. Uśmiecha się.

W październiku skończy 31 lat. Pod skrzydła sąsiadki trafiła w połowie sierpnia, gdy do szpitala została zabrana jej matka. Gosia również została tam zawieziona, przez mieszkającego gdzie indziej przyrodniego brata. Obawiano się, że jeśli zostanie w domu, będzie maltretowana przez młodszego brata Pawła. Gosi zrobiono badania i wypisano ze szpitala. Matka zgodziła się, aby Bronisława Kacała wzięła ją do siebie.

- W pogotowiu zawalili sprawę, bo w karcie informacyjnej nic nie napisali, że Gosia była posiniaczona! - irytuje się pani Bronisława. - W szpitalu dałam Gosi swoje ubrania, bo w domu były tylko stare lumpy. Teraz za swoje pieniądze kupuję jej rzeczy na targu. Jedzenia ma pod dostatkiem. Zapewniłam jej też nowy materac. Chodzimy po lekarzach, na spacery, do sklepu. Gdybym jej nie wzięła, to pewnie trafiłaby do jakiegoś domu opieki. U mnie ma lepiej.

Dlaczego w karcie pacjentki nie znalazła się żadna adnotacja o siniakach, które mogą świadczyć o pobiciach?

- Lekarz nie stwierdził świeżych urazów, które kwalifikowałyby się do leczenia. Nic nie zostało zbagatelizowane, badania przeprowadził doświadczony lekarz. Jeśli nawet pacjentka miała stare posiniaczenia, to nie naszą rolą jest się tym zajmować. Nie było wskazań do udzielania dalszej pomocy medycznej, dlatego też pacjentka została wypisana ze szpitala - tłumaczy dyrektor wieluńskiego szpitala Bożena Łaz.

Czytaj dalej na następnej stronie

Bronisława Kacała rodzinę K. zna jeszcze z czasów, gdy mieszkali na ulicy św. Barbary. Potem odwiedzała ich na Częstochowskiej. Gosia ma dwóch braci. Jeden z nich, Janusz, również miał być poniewierany. Znęcać mieli się zarówno członkowie rodziny, jak i osoby odwiedzające matkę.

- Póki ojciec żył, to było dobrze. Potem zaczęło się źle dziać. Gosia była bita, zamykana w pokoju. Po przeprowadzce na Krakowskie Przedmieście też nie była wypuszcza na dwór. Jak kiedyś ich odwiedziłam, to na stole miała suchy chleb. U lekarza cztery lata nie była! Matka zakręcała też grzejniki, kosztem dzieci zaoszczędziła sporo pieniędzy na ogrzewaniu i wodzie - mówi Bronisława Kacała. - Wszędzie szukałam pomocy. Interweniowałam na policji, w opiece społecznej, u burmistrza, starosty, w centrum pomocy rodzinie. Ja się dziwię, jak to jest możliwe, że przez te lata taka matka miała pod opieką niepełnosprawne dzieci?! Przecież ona sama potrzebuje pomocy! To wszystko się w głowie nie mieści.

Sąsiedzi mówią, że od czasu, gdy Gosia znajduje się podopieką "babci", odżyła.

- Pani Bronia bardzo dobrze się nią opiekuje. O wszystko zadbała, a Gosia zmieniła się diametralnie. Już nie boi się wychodzić na dwór, czy wsiadać do auta - mówi pan Zbyszek, który służy pomocą, gdy z Gosią trzeba gdzieś jechać.

- Moja 8-letnia córka uczy ją pisać. Razem się też bawią - dodaje pani Klaudia. - Wcześniej nie miałam zbyt wiele do czynienia z tą rodziną. Kiedyś z ich okna poczułam tak silny fetor, że musiałam iść do śmietnika naokoło. Jak później powiedziałam matce, że powinna wietrzyć mieszkanie non stop, to tylko na mnie nakrzyczała. Gdy zobaczyłam Gosię po raz pierwszy, nie wiedziałam, że to jest dziewczyna. Stała w oknie, bez biustonosza, brudna, wystraszona. Autentycznie się przeraziłam. Była tak zaniedbana, że nie sposób było dojrzeć w tej osobie kobietę. Jej brat Januszek też był poniewierany, chodził brudny. Jedyną zadbaną osobą jest drugi z braci, Paweł, którego każdy się boi. Jeśli Gosia wróci do rodzinnego domu, to będzie to dla niej najgorsza kara. Pies pani Broni ma lepsze warunki, niż ona tam. Jeżeli matka nie potrafiła sobie poradzić, to mogła się udać do odpowiednich instytucji, a nie pozbawiać dziecko warunków do normalnego życia.

Czytaj dalej na następnej stronie

W rodzinie K. nie brakowało pieniędzy, żeby godnie żyć. Są stałe dochody z renty. Problem w tym, że jak wynika z relacji sąsiadów, przepuszczane były przez matkę i najmłodszego brata na przykład na telefony komórkowe czy drogie ubrania. Potwierdza to przyrodni brat Gosi, który mieszka gdzie indziej i odwiedzał ich, dopóki nie stał się niemile widzianym gościem. To on zawiózł Gosię do szpitala i złożył zawiadomienie w prokuraturze.

- Gosia została całkowicie zepchnięta na bok, a Januszek był traktowany jak parobek, który zajmował się wszystkim w domu. Po śmierci ojca panem i władcą stał się ich brat Paweł - opowiada pan Włodzimierz.

Jego żona wtrąca: - Czy musi dojść do tragedii, żeby zostały podjęta jakieś działania? Przecież były zgłoszenia i interwencje. Jeśli widziano jakieś zaniedbania, to należało spisywać raporty, gromadzić w teczce i czekać na odpowiedni moment. Nie od razu trzeba kogoś wyprowadzać w kajdankach. Wystarczyło pogrozić palcem, że następnym razem będziemy rozmawiać inaczej. Szkoda byłoby oddawać Gosię i Janusza do jakiegoś ośrodka. Powinni pozostać przy matce, której bezwzględnie należy przydzielić kuratora. A Pawła najlepiej należałoby odseparować od tej rodziny.

W wieluńskiej komendzie policji mówią, że po tym, jak Gosia trafiła do szpitala, została jej założona "niebieska karta", co potwierdza, że faktycznie mogło dochodzić do aktów przemocy.

- W dalszym ciągu trudno jest w sposób bezwzględny stwierdzić, że w tej rodzinie dochodziło sytuacji znamionujących czyny karalne. Prowadzone jest postępowanie przygotowawcze, które pokaże, czy są podstawy do postawienia zarzutów - mówi aspirant Waldemar Kozera, rzecznik prasowy policji w Wieluniu.

Zgłoszenie, po którym założono Gosi "niebieską kartę", jest jedynym, jakie widnieje w policyjnych rejestrach. Bronisława Kacała twierdzi jednak, że już wcześniej o sprawie byli informowani dzielnicowi.

Czytaj dalej na następnej stronie

Dochodzenie nadzorowane przez Prokuraturę Rejonową w Wieluniu ma wyjaśnić, czy w domu państwa K. dochodziło do fizycznego i psychicznego znęcania się. Powołany został biegły z zakresu medycyny sądowej.

- Trwa przesłuchiwanie świadków i weryfikowanie okoliczności wskazanych w zawiadomieniu - poinformował Marcin Dymski, prokurator prowadzący sprawę.

Do dyspozycji śledczych jest również dokumentacja z Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Rodzina K. wprawdzie nie korzystała ze świadczeń tej instytucji, jednak wskutek interwencji sąsiadów, pracownicy MGOPS udawali się z wizytą do ich domu.

- Reagowaliśmy na zgłoszenia. Były wizyty zarówno pracowników socjalnych, jak i psychologa. Nie możemy jednak ujawnić, co zostało stwierdzone. Mogę tylko powiedzieć, że każdorazowo były sporządzane stosowne adnotacje i wszystkie, podobnie jak pracownicy, są do dyspozycji prokuratury - mówi Zdzisława Warych, kierownik MGOPS w Wieluniu.

Matka Gosi nie chciała z nami rozmawiać. Bronisława Kacała mówi, że mogłaby się zaopiekować Gosią na stałe, bo kocha ją jak swoją córkę. O tym jednak, podczyją opiekę trafi, zdecyduje prawdopodobnie sąd. Panią Bronię, która mówi o sobie wolontariuszka, czasami nachodzą wątpliwości, czy to, co robi ma sens:

- Zabiegałam u burmistrza, żeby dostali nowe mieszkanie. Myślałam, że jak się przeprowadzą w lepsze miejsce, to tym dzieciom niepełnosprawnym się poprawi. Że będą się kąpać i będą miały ciepło. Ale nic się nie poprawiło. Ale nie narzekam. Najważniejsze, że Gosia jest teraz ze mną i jest jej tutaj dobrze.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wielun.naszemiasto.pl Nasze Miasto