Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Iwaszkiewiczowie z Sieradza (ZDJĘCIA)

Dariusz Piekarczyk
Iwaszkiewiczowie z Sieradza. Niesamowite losy rodziny Iwaszkiewiczów z Sieradza. Franciszek Iwaszkiewicz spędził dzieciństwo na zsyłce w Iwanopawłowce chodził do szkoły i pasł owce. Z Trzcianki przyjechał do Sieradza. I tu został.

Spokojnie, rzec można jak u Pana Boga za piecem - Franciszek Iwaszkiewicz zaprasza z kresową gościnnością do swego pokoju w domu jednorodzinnym w Sieradzu. To tu, u boku najbliższych, spędza jesień życia.  Do miasta nad Wartą przebył jednak drogę wyboistą, bywało, że nawet cierniową. Drogę która zaczęła się jakiś kilometr od granicy II Rzeczypospolitej z ZSRR.
Pierwsze lata dzieciństwa spędził w zaścianku Pasieki obok Nieświeża.  Pasieki to rodowa siedziba ziemiańskiej, szlacheckiej rodziny Iwaszkiewiczów. Tych Iwaszkiewiczów herbu Gozdawa. Początki rodu, udokumentowane, sięgają połowy XVI wieku. Jak twierdzi pan Franciszek, z  "tych" Iwaszkiewiczów pochodził też znany pisarz Jarosław. Przed wojną Nieśwież był miastem powiatowym w województwie nowogródzkim. Dziś jest tam Białoruś. Z majątku ziemskiego Pasieki widać było ZSRR. Na wyciągnięcie ręki była strażnica Korpusu Ochrony Pogranicza.
Ale oddajmy głos panu Franciszkowi. - Opowieść zacznę od mojego ojca Jana, który służył w armii carskiej - mówi, z lekkim kresowym akcentem, pan Franciszek. - On służył w Sankt Petersburgu w elitarnej jednostce, jak byśmy dziś powiedzieli, kompanii reprezentacyjnej. Jego dowódcą, co ojciec często podkreślał, był kniaź Teodor Obaleński. Jak się potem okazało, przez to wojsko carskie miał kłopoty. Kiedy wybuchła rewolucja bolszewicka, to ojciec musiał z Sankt Petersburga uciekać. Trafił do Moskwy, gdzie o mało nie wpadł w ręce bolszewików. Najgorsze przeczekał w szpitalu, udając chorego na tyfus. Potem wsiadł w pociąg i na zachód.
W końcu Jan Iwaszkiewicz , gdzieś w okolicach Brześcia, trafił  na polskie oddziały. Jakie? Z dużą dozą prawdopodobieństwa można rzec, że był to I Korpus Polski generała Dowbora -Muśnickiego, który działał wtedy, czyli w roku 1918, na tamtych terenach (dziś Białoruś).
- Ojciec w końcu trafił jednak pod komendę późniejszego marszałka Polski Józefa Piłsudskiego - wspomina Franciszek Iwaszkiewicz. - Uczył żołnierzy  jazdy konnej. Brał udział w Bitwie Warszawskiej. Wspominał, że spotkał także księdza Ignacego Skorupkę. I pewnie zostałby w wojsku, gdyby  nie moja babka, a jego mama, Kornelia z domu Bułat. Co to była za kobieta! Wszystkim chciała rządzić. Jeszcze w czasie zaboru uczyła okoliczne dzieci języka polskiego. Ktoś wredny doniósł władzom. Przyjechał oddział Kozaków i chciał ją aresztować. A ona w zaparte, że nikogo nie uczyła, że jest analfabetką. Tak  ich zakręciła, że uwierzyli. Ale wezwali z Nieświeża fotografa. Babkę posadzili na krześle, zawiesili jej kartkę z napisem "analfabetka" i robili zdjęcia. Ona nic. Potem to zdjęcie wisiało u nas w domu.  W pierwszej połowie lat dwudziestych zmarł jej mąż i ona wtedy tydzień w tydzień do mojego ojca słała listy, żeby wracał z wojska, bo gospodarstwo podupada. Ten jakiś czas się opierał, ale w końcu dał za wygraną. Na odchodne od marszałka Piłsudskiego dostał nominację na wójta gminy Howiezna. Jakiś czas był tam wójtem. Potem jednak zajął się wyłącznie majątkiem ziemskim w Pasiekach, a majątek mieliśmy duży.  Naszymi sąsiadami byli Jaroszewiczowie - to ta familia z której pochodził Piotr, który był  potem generałem Ludowego Wojska Polskiego i  premierem PRL. Część ich majątku została po stronie rosyjskiej. W domu opowiadali, że tuż po wytyczeniu granicy, przekupili żołnierzy rosyjskich i naszych i część inwentarza przepędzili na polską stronę. Takie to były czasy.
Ojciec naszego rozmówcy, rozkochany w koniach i w wojsku, nawet w cywilu od munduru daleko nie odszedł. Hodował konie dla 27. Pułku Ułanów im. Króla Stefana Batorego, który stacjonował w Nieświeżu. Gospodarstwo było na tyle duże, że u Iwaszkiewiczów pracowała miejscowa ludność.
- Pamiętam Żenię - ożywia się pan Franciszek. - On był mojej rodzinie, co zresztą dopowiem potem,  niezwykle oddany, ale na razie jesteśmy w II Rzeczypospolitej. Żenię zapamiętałem z tego, że nade wszystko kochał konie. Jak powoził bryczką, taką na wielkich kołach, siadał na koźle, to ja siadałem obok niego, bo z kozła lepiej widać. Miał piękny bat, ale nigdy konia nim nie uderzył. Powtarzał, że bat dla fasonu.  Koniom to nawet wędzidła z niechęcią zakładał. Bryczką jeździliśmy do Nieświeżą, pamiętam wyjazdy do kościoła. Szkoła? Tak, zacząłem tam chodzić do takiej czteroklasowej, mieściła się w strażnicy wojskowej  Żurawo. Z okien Rosję było widać. A żołnierze czasem przychodzili do naszego gospodarstwa ogrzać się, coś zjeść. Bardzo lubiłem jak przychodzili, bo mieli takie wielkie piękne czarne psy. Te psy mnie fascynowały.  Kontakty z Białorusinami. Nie pamiętam, żeby rodzice coś złego z nimi mieli. Mało tego, oni od nas pożyczali sprzęt rolniczy.  Wojna? Niemcy do nas nie doszli. Kilka dni  przed 17 września ojciec wychodził na drogę, przykładał do ziemi ucho i nasłuchiwał.  Pamiętam, jak pewnego dnia przyszedł do domu, do końca życia będę to pamiętał, wszedł i mówi: "Rosjanie będą tu lada moment, tam, za granicą huk motorów słychać. Muszę uciekać". Mama w płacz, babka w płacz. Ojciec na to: "Przyszykujcie mi wałówkę". Dzień później już go nie było, uciekł na zachód, wojnę przeczekał w Kiernozi, gdzie był zarządcą w majątku dziedzica Janowskiego. Weszli Rosjanie, czapki spiczaste. I do nas na podwórko. Jeden z nich, "komisar", pyta stryja Fabiana: "Ty Jan Iwaszkiewicz?". Stryj odparł, że nazywa się Fabian Iwaszkiewicz. Wtedy krasnoarmiejec spytał, gdzie jest Jan, gdzie jest jego żona. Z domu wyszła moja mama i mówi, że sama chciałby wiedzieć, gdzie jest mąż, że przed wojną była mobilizacja, to poszedł i nie wiadomo, gdzie jest. Mama dodała, że miała nadzieję, iż oni jej powiedzą. Komisar pokiwał głową i rzucił, że jeśli Jan się pojawi, to trzeba zameldować.
Pierwsze miesiące  okupacji były spokojne. Pewnego dnia  jednak Żenia, który teraz był w Nieświeżu milicjantem, przyszedł potajemnie nocą do domu Iwaszkiewiczów.
- Powiedział, żebyśmy się szykowali, bo jesteśmy na liście do przesiedlenia - wspomina pan Franciszek. - Dodał, że nie wie, gdzie nas wywiozą, ale że stanie się to na pewno, bo już nas obserwują.
I tak skończył się przedwojenny świat pana Franciszka na Kresach. 

Iwaszkiewiczowie z Sieradza

Koła pociągu dudniły, mały Franio przysypiał zmęczony podróżą. Który to już dzień, odkąd wyjechali z Pasieki? Nie bardzo wiedział. Nie bardzo wiedzieli dorośli. Zamknięci w bydlęcym wagonie nie wiedzieli również, dokąd jadą. Tyle tylko, że są przesiedlani gdzieś w głąb Rosji. Jak ci po Powstaniu Styczniowym. Mały Franio pamiętał za to, jak kuty na cztery nogi stryj Fabian upił rosyjskich żołnierzy i dzięki temu na stację kolejową w Horodzieju, bo do Nieświeża kolej nie docierała, Iwaszkiewiczowie zajechali trzema wozami drabiniastymi, a przecież każdy z przesiedleńców mógł zabrać jedynie 36 kg bagażu. Samogon cuda może, zwłaszcza w krasnoj armii.
Nie wszyscy Iwaszkiewiczowie byli w wagonie. Ojciec pana Franciszka, naszego rozmówcy, uciekł tuż przed 17 września 1939 roku na zachód. Potem się dowiedzieli, że trafił do Kiernozi, gdzie był zarządcą w majątku dziedzica Janowskiego. W Pasiekach została babcia Kornelia, udając chorą. Chciała pilnować majątku. Jak się potem okazało, nie upilnowała. Rozkradli.
- Początkowo inni burzyli się, że tyle zabraliśmy - zaczyna swoją opowieść Franciszek Iwaszkiewicz. - Ale kiedy stryjko zrobił świdrem, bo dzięki Bogu na zsyłkę narzędzia stolarskie zabrał, dziurę, a mama zawiesiła parawan i powstała prowizoryczna ubikacja, swary ucichły. Potem, podczas całej podróży, karmiliśmy wszystkich głodnych.
Aż 17 dni  i nocy jechał pociąg z Iwaszkiewiczami, Rymaszewskimi i innymi Polakami z okolic Nieświeża. Raptem - stop. Stacja? Tak. Kierownik transportu krzyczał władczo: - Wychodzić przesiedleńcy, migiem, migiem, nie guzdrać się. Gdzie my jesteśmy? Pieeetroopaawłoowsk - rozszyfrowują Polacy napis na stacji. Trudno to szło, bo przecież pisane cyrylicą. - Panie, gdzie my? - pytają. W Kazachstanie, ale nie tu wasze miejsce polskije pany. Władza radziecka pomyślała za was, pojedziecie w tajgę, tam będziecie mieszkać i pracować.- Boże mój, w tajgę - zaczęły lament kobiety. Odwrotu nie było.
Podróż po kazachskich bezdrożach trwała kilka dni. W końcu przystanek w głuszy i szok, bo witają ich ludzie biednie ubrani, sterani robotą, ale mówiący po polsku. - My trafili tu po powstaniu styczniowym - mówią ciężkim polskim językiem, wtrącając co rusz rosyjskie słowa. Nie bójcie się, pomożemy wam.
Polacy z Nieświeża trafili do kołchozu im. Włodzimierza Lenina w przysiółku Iwanopawłowka.
- Tam była dzicz - wtrąca pan Franciszek. - Wraz z naszym przyjazdem cywilizacja tam przybyła. Ruscy pierwszy raz widzieli metalowe widelce, łyżki i inne przedmioty kuchenne. A jakie zdziwienie budziły narzędzia stolarskie stryjka, dzięki którym potem powstały ziemianki  Polaków. Mamę od razu do kuchni, że dla traktorzystów obiady ma gotować. Gotowała wybornie. I wtedy się zaczęło. Traktorzyści nie chcieli jeść strawy od ruskiej kucharki, tylko od naszej. Naczalstwo kołchozu mówi: polskaja pani was otruje. Oni na to, niech truje, ale niech gotuje. I tak widmo głodu, przynajmniej na pewien czas, oddaliło się, bo zawsze dla nas też coś z kuchni zostało. Kiedy prace polowe się skończyły i nastała zima, mama przeszła do administracji kołchozowej. Ona biegle znała rosyjski. Miała naliczać dniówki, tyle tylko, że  się kupy nie trzymało, bo wszyscy tam na potęgę kradli, choćby i kołchozowe zboże. Co do mnie, to do szkoły w tej Iwanopawłowce chodziłem, takiej czteroklasowej. To jest świadectwo, Iwanopawłowka i podpis nauczycielki Wiera Pawłowna. Miejscowi uczyć się nie chcieli, jedynie my Polacy, a nas w klasie czworo było. Tamci to pluli, bili się. Szkoła była tylko zimą. Jak trochę podrosłem , zostałem pastuchem. Miałem stado około tysiąca owiec i krów. Czasem krowę złapałem, mleka udoiłem. W końcu przydzielili mnie do pracy z dorosłymi. Powoziłem zaprzęgiem konnym. Raz wieść gruchnęła, że polskie wojsko w Rosji się tworzy. To stryj Fabian w te pędy do wojska. Myśmy zostali w Kazachstanie.
Fabian Iwaszkiewicz trafił do Armii Andersa. Był pod Monte Cassino.
- Mama została mężem zaufania Związku Patriotów Polskich na Kazachstan - kontynuuje pan Franciszek. - Miała za zadanie dotrzeć do jak największej liczby naszych rodaków i  odwieźć ich od zamiaru podpisywania jakichkolwiek dokumentów rosyjskich. Nie do wszystkich dotarła. Ci, co podpisali, zostali obywatelami ZSRR i jak przyszedł czas repatriacji, to nic zrobić się nie dało.  A czas wyjazdu ze zsyłki przyszedł dla Iwaszkiewiczów po 6,5 rocznym pobycie w Kazachstanie - w połowie 1946 roku.  Wylądowali w Międzyrzeczu.
- Ojciec już wtedy był w Polsce, w Łodzi. Został kierownikiem gospodarczym Grand Hotelu - kontynuuje opowieść  pan Franciszek. - Szukał nas przez Czerwony Krzyż, wypytywał kolejarzy o transporty z Kazachstanu. W końcu przyjechał do Międzyrzecza. Jak nas zobaczył, to za głowę się złapał. Bo my z Nieświeża wywieźliśmy trzy wozy, a mieliśmy dwie małe drewniane skrzyneczki. Potem babcia Kornelia dojechała, ale ona do Trzcianki, gdzie dostała 25 hektarowe gospodarstwo. Po naradzie rodzinnej do niej wszyscy trafiliśmy. Tam też zdałem maturę, choć nie bez trudności, bo ciężko mi język polski szedł. Podczas wypełniania ankiety na studia napisałem, że byłem na zesłaniu na Syberii. Zmieniono mi, że byłem ewakuowany w głąb ZSRR. Ot, prawda Polski Ludowej.
W Trzciance pan Franciszek poznał swoją żonę Natalię, która studiowała potem włókiennictwo w Łodzi i dostała nakaz pracy do „Siry” w Sieradzu. Pan Franciszek jako absolwent Wyższej Szkoły Rolniczej w Olsztynie przyjechał do Sieradza, jak mówi, "za żoną". Pracował w mleczarni, elewatorze. Kierował GS-em w Szadku. Wraz z nieżyjącą już żoną przeszli przez życie pracowicie, z godnością.
Nieśwież? - Byłem tam po wojnie kilkanaście razy.  Tam została część moich krewnych. Pewnego razu jadę autobusem, który zatrzymał się na zaśnieżonej drodze. Kierowca mówi: nie jadę dalej. Ja na to, jedź pan, ja z Polski na Wigilię, do swoich, tu blisko. On pyta, a kto ty? Ja, że Iwaszkiewicz, wtedy ludzie wstali i mówią: witamy pana dziedzica. Pamiętają.

Jeśli chcesz, aby opisać w "Nad Wartą" losy Twojej rodziny skontaktuj się z nami pisząc na adres [email protected]

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzialoszyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto